Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/185

Ta strona została uwierzytelniona.

— Matuniu — rzekł — to taki chrząszcz, na którego ręki szkoda... Nie warto się z nim zadzierać. Niech się tu sobie pobawi, mnie szukając.
Otwierano wrota; Sylwan pokłonił się raz jeszcze i, konia spiąwszy, pojechał.