Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

skonale wszystkich. Działyńskich, Żółtowskich... tutti quanti.
Emil śmiał się, Salvator głowę spuścił.
— Naprawdę mówiąc — ciągnął po chwili, popiwszy herbatą, Paczuski — nie rozumiem go i z tego względu, że ani powołania, ani celu, ani upodobań szczególnych nie widzę w nim. Czem się on zajmuje?
Un homme da monde! — szybko podchwycił pasożyt — czemże ty chcesz, żeby się miał zajmować? Bywa w towarzystwach, bawi się, czas spędza przyjemnie, czyta nowe książki, jest au fait wszystkiego, co się gdzie dzieje...
Mówiono mi, że znawca sztuki niepospolity, lubi stare rupiecie.
Józio trochę złośliwie wtrącił:
— Kochany Emilku — a twoje powołanie??
Zaczęli się śmiać wszyscy.
— Moje powołanie może jeszcze się nie miało czasu objawić — zawołał Paczuski. — Zresztą kocham nieustannie, lubię jeść i bawić się, a ten wasz Horpiński nie kocha się, a cokolwiek robi, to z taką obojętnością i chłodem zużytego człowieka, jakby do niego serca nie przykładał.
Salvator kazał sobie podać kieliszek Fine-Champagne i szklankę wody. Rozmowa na tem zawieszoną została. Spoglądano ku temu kątkowi, w którym ciągle jeszcze siedział tajemni-