i dała sędzinie rozmowę na inny przedmiot obrócić.
Co się działo z biednym Paczuskim, co rozrywało głąb' jego duszy — tego trudno będzie określić. Chociaż nie wierzył w przeznaczenia, w „igrzyska losu“ i t. p., zdumiewało go to jednak, że jakoś los ten narzucał mu uparcie poraz drugi śliczną wdówkę — jakby mu chciał wskazać, iż... powinien się był lepiej jej przypatrzeć i lepiej ją ocenić.
Była piękna, miła, dobrze wychowana, nie uboga — a wdowieństwo nie odebrało jej ani świeżości, ani młodości. Pomiędzy nią a Maniusią, której Emil całkiem zapomnieć nie mógł, był pewien rodzaj podobieństwa. Dlaczegóżby „na złość niewdzięcznej dziewczynie“ nie miał się z nią ożenić?
Myśli to były przelotne, bo rozmyślaniu wogóle nie dozwalała się rozpościerać nader żywa rozmowa i wesołe szczebiotanie gosposi.
Podano herbatę. Paczuski się też rozchmurzył, oboje przycinać sobie zaczęli, dowcipować, śmiać się, a sędzina też, spoglądając na nich, usta do uśmiechu składała, tak się jej ta para zdawała dobraną. Emil rozgadał się niepotrzebnie. Wydobyła z niego nawet piękna Bończyna, iż pewien rodzaj współzawodnictwa salonowego, w interessie towarzystwa, do którego Emil należał,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/190
Ta strona została uwierzytelniona.