skłonił go do szpiegowania podejrzanego Horpińskiego.
Obie kobiety, słuchając wyznań, nadzwyczaj zostały zdumione.
Raz na tę drogę wszedłszy, Paczuski się już cofnąć nie mógł, — musiał wyśpiewać wszystko.
Wdowa teraz rozumiała: dlaczego się jej wydało, że widziała parobka, który tak Sylwana przypominał.
Ale cóż za straszna tajemnica tkwiła w Rusinowym Dworze?
Paczuski odgadnąć jej nie mógł, powtórzył przypuszczenia Konrada.
Sędzina i jej córka spoważniały.
— Ale — panie Emilu — odezwała się Bończyna — ja się często w towarzystwie spotykałam z Horpińskim! Jest to człowiek najlepszego wychowania, bardzo miły, majętny, wykształcony — czyż podobna go o coś podobnego, jak fałszerstwo monet posądzać?!
Zarumieniła się mocno i trochę oczy spuściła.
— Daleko naturalniej przypuścić, że — może mieć tu... jakąś pasyjkę — rzekła zawstydzona.
— Nie — odparł Emil — bo we dworze niema nikogo, nad dwie stare baby — o tem wiem jaknajpewniej.
Każda tajemnica nęci ludzi, a piękne panie szczególniej rade-by je odkrywać. Bończyna była
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/191
Ta strona została uwierzytelniona.