mocno zaciekawioną — ale, pomimo wszystkich danych, jakie zdobył Paczuski, jeszcze się jej nie chciało uwierzyć w to, ażeby Horpiński mógł się tu część roku ukrywać.
Stary sługa sędziny, który za jej krzesłem stał z serwetą, (a nie zważano na niego), w tem miejscu rozmowy, z poufałością wiernego domownika, zabrał głos.
— Jaśnie państwo darują, że ja się tu wtrącam — ale to pewna, że w tym Rusinowym Dworze — nie ponaszemu i nie poludzku żyją... a z Warszawy wistocie do nich zjeżdża, ktoś taki, co się zaraz przebiera pochłopsku i żyje potem, jak parobek.
Rok temu wzięli byli Marysię, — pani wie, od Stawrowej sierotkę — chcieli z niej sobie sługę wychować, ale nie wytrzymała. Dziecko niby było zahukane, głupie, to się go nie wystrzegano. Napatrzyła się tam dosyć — a teraz opowiada.
Ciekawie zwróciły się oczy wszystkich na starego Filipa, który powoli, odchrząknąwszy, mówił dalej:
— Rej tam, słyszę, wodzi stara jejmość, prawdę rzekłszy, prosta baba, zła, niecierpliwa i ustawicznie lamentująca. Druga, starsza jeszcze od niej, niby-to sługa, ale się tak z nią obchodzi, jakby jej równą była. Parobków dwu, Rusinów.
Ruszył ramionami p. Filip.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/192
Ta strona została uwierzytelniona.