zwykle panienkę jaką za lektorkę i towarzyszkę, a kochaną Misię wyprawiała gwałtem odetchnąć wiejskiem powietrzem.
Tego roku, gdy zapadła ciężej na zdrowiu, Zawierskie ulękły się, opuściły wieś i przyjechały do babci, która już ich nie wyprawiała na wieś.
Ale urządzono się tak, aby Misia nie nudziła się, miała ruch i towarzystwo.
Przybywający Horpiński, o którym wiedziano, że z nim rozprawiać i zabawiać się lubiła Misia, powitany był wdzięcznie. Dano mu uczuć, że był pożądanym gościem, a komuż-by to, choćby najzimniejszemu, nie połechtało serca i nie obudziło wdzięczności?
Zawierska wiedziała i czuła, że to nie był pretendent do ręki jej córki, ale człowiek poważny, rozumny, który, jako przyjaciel domu, nie dawał się nikomu zastąpić. Misia przyjmowała go, nie kryjąc się z żywą dla niego sympatyą.
Całkiem inny stosunek był z panem Emilem Paczuskim, którego panna Michalina miała za młokosa „bez konsekwencyi“. Bawił ją swoją trzpiotowatością, żywością, niepowściągliwością języka — czasem dowcipem — był usłużny — i gdy za to na obiad go zaproszono, a Misia z nim się potrzpiotała, o ile ona trzpiotać się mogła — uważano dług za spłacony.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/198
Ta strona została uwierzytelniona.