Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.

blizkim będąc celu, został w nadziejach zawiedzionym.
Prześladowanie Paczuskiego, acz nieprzyjemne, było mu niemal pożądanem, bo dozwalało z czyściejszem sumieniem żądać i szukać odwetu.
Taksamo widok innych powodzeń burzył go, niecierpliwił. Dlaczego inni mieli być od niego szczęśliwsi? tego nie rozumiał. Jeżeli mógł temu przeszkodzić, zdawało mu się, że spełniał posłannictwo Opatrzności, obowiązek — że w ten sposób równał ludzkie przeznaczenia.
— Za cóż ja mam być skazanym, gdy jestem niewinny? — mówił w sobie.
Uprzejmy i grzeczny w towarzystwie, usłużny chętnie, miał sławę człowieka uczynnego i dobrego: ale wistocie był takim tylko w powszedniego życia pomniejszych wypadkach: w głębi duszy nosił niechęć, żal i gorycz, które się objawiały przy danej sposobności.
Jedynie towarzystwo Michaliny leczyło go z tej choroby — nienawiści szczęśliwszych.
Ale nawet w rozmowach z nią gorycz się ta przebijała — i Michalina musiała z nią walczyć. Pochwycony na mizantropii, Sylwan milczał. Panna Zawierska, poznawszy w nim to usposobienie, powolnie starała się go uleczyć z niego.
— Pan musiałeś wiele złego doznać od ludzi —