był daleko obojętniejszym, że nałóg serca wzrósł, że mógł dalej jeszcze wzmódz się i stać groźnym, niosąc duszy nieszczęście.
Rozum nakazywał w porę się cofnąć, szukać na to ratunku — przemódz siebie.
Dotąd, ile razy uczynił jakie postanowienie, zawsze spełniał to, co zamierzył; tymrazem znalazł się słabym i wahającym. Schwycił się na sofizmatach i wykrętach.
Jeszcze tydzień, dwa — zło już wzrosnąć nie może — mówił sobie. — Dlaczego mam sobie odmówić jedynej, niewinnej w życiu rozrywki — wyrzec się kilku dni jasnych?
Przyjdzie odcierpieć za nie? Dlaczegóżbym nie miał zapłacić, jak się wszystko opłaca na świecie?
Nie zaprzestał więc chodzić do Zawierskich, ale odwiedziny coraz rzadszemi chciał uczynić.
Szukał innych roztargnień: nie umiał ich znaleść.
Słabość własna upokorzyła go, bo dotychczas chlubił się panowaniem nad sobą.
Co się działo z p. Michaliną — trudniej jeszcze określić.
Sylwan ją oddawna interessował, był jej — sympatycznym naprzód dla jakichś niezrozumiałych, niewytłómaczonych przyczyn. Po zbliżeniu się do niego, opinia, z wejrzenia powzięta, potwierdziła się, p. Michalina towarzystwo jego znajdowała
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/217
Ta strona została uwierzytelniona.