W parę dni po wyjeździe jego niespodzianie przybył do Warszawy Pruszczyc, ów przyjaciel domu i ogólny rządzca a opiekun Zawierskich.
Mówiliśmy, jak poufały i serdeczny stosunek łączył go z tym domem.
Przybycie jego w jesieni, w porze, gdy około gospodarstwa wiele jest do czynienia, zdziwiło trochę i nastraszyło Zawierską, która była z natury bojaźliwą.
Gdy się z nim znaleźli sam-na-sam, wyraziła mu to swoje zdumienie i postrach razem.
— Mój drogi kapitanie — rzekła — lękam się, że mi może przywozisz co złego! Wiesz jak jestem szczęśliwą, gdy cię widzę; ale, ponieważ w tej porze się ciebie nie spodziewałam, mrę z trwogi!
Poczciwy Pruszczyc rozśmiał się, pokręcając wąsa.
— Niechże to się pani zupełnie uspokoi — rzekł — prawda, że nie przyjechałem zupełnie z próżnemi rękami i dla satysfakcyi ucałowania jej rączek... ale — złego nic nie przywożę.
— No — to mów-że, co cię tu do nas napędziło — odezwała się Zawierska, nie trzymaj mnie w niepewności.
Pruszczyc rozpoczął powoli.
— Jest to tajemnica. Mam pretendenta do ręki panny Michaliny, którego poznałem wypadkiem, bo i on i ja mamy passyą koni. Był tu w War-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/220
Ta strona została uwierzytelniona.