Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/221

Ta strona została uwierzytelniona.

szawie w czasie ostatnich wyścigów, widział pannę Michalinę, podobała mu się bardzo, słyszał o niej wiele, no — i przez wspólnych znajomych starał się zbadać, czy jego staranie — będzie dobrze przyjęte, czy niema już kogo, z kim-by rywalizować potrzebował.
— Któż to taki?
— Bogaty obywatel z Ukrainy, czy z Podola, właściciel znakomitej stadniny — mówił dalej Pruszczyc. — Konie ma, powiadam pani — niech go!!... Sam nader miły człowiek. Politura na nim doskonała. No — może w głowie tam nie ma wielkich zapasów; ale na powszednie potrzeby świata, aż nadto. Podróżował wiele, przytem powierzchowność piękna, postać i fiziognomia dystyngowane, ród dobry, majątek znaczny i oni go z bratem nietylko nie tracą, ale ogromnie dorabiają.
— Jak się zowie? — zapytała Zawierska.
— Wacław Nitosławski — rzekł Pruszczyc.
— Ale mnie się zdaje, że mi go pokazywano — odezwała się pani domu. Było ich dwóch braci, do siebie bardzo podobnych, a, co dziwniej, upatrywano w nich nadzwyczajne podobieństwo do kogoś nam dobrze znajomego, do Horpińskiego, którego u nas widzieć musiałeś.
— Nie przypominam już sobie — odparł Pruszczyc — ale być może, bo mi, gdym raz pierwszy