W Rusinowym Dworze znalazł Sylwan matkę tak, jak przewidywał: długą tęsknotą za nim znużoną i rozdrażnioną, niemal gniewną na syna a rozmiłowaną w nim więcej, niż kiedykolwiek. Gdy przybywającego pochwyciła w namiętny uścisk macierzyński i rozpłakała się — utulić jej nie było podobna.
W czasie niebytności Sylwana biedna kobieta, marząc nieustannie, to o swej przeszłości, to o przyszłości syna — wpadła była na pomysł dziwny.
Były dnie, gdy go dla pomsty nad lachami, chciała widzieć rodzajem Wallenroda między nimi — to znowu oburzała się na to, ażeby krwi i rodu a plemienia matki się mógł zaprzeć. Przychodziły jej myśli najdziksze.
W jednem z tych marzeń gorączkowych wpadła na pomysł osobliwy: powiedziała sobie, że gdyby synowi wybrała i wychowała piękną ukraińską dziewoję, a ożeniłaby go z nią — pozostałby
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/224
Ta strona została uwierzytelniona.