i odprawiono, zajmując się natychmiast dziewczęciem, które nadzwyczaj prędko przystało do Horpyny, obyło się z domem — odgadło jakoś swe obowiązki.
Stara na krok jej nie odstępowała. Wistocie ustały narzekania, lamenty, zawodzenia, bo się trzeba było zająć sierotką, a Tatiana i sama pani na wyprzódki troskały się około dziecka.
Nie przywiozła ona z sobą nic, oprócz pary koszulek i spódniczek w węzełku. Siermiężkę na podróż kupił dla niej Harasym i proste czarne buciki; krzyżyk mosiężny na szyi stał za korale, za paciorki, których ani jednego sznurka nie miała.
Natychmiast więc potrzeba się było zająć ustrojeniem jej, bo Horpyna chciała, aby wyglądała pięknie, aby chodziła, jak ona. Obie z Tatianą nazajutrz zaraz zajęły się wyborem strojów do przerobienia przeznaczonych. Horpyna sama uczesała jej i zaplotła włosy, zawiesiła sznur korali na szyi — i przez cały dzień nie puściła jej od siebie.
Dziewczę było zpoczątku nieco przestraszone, nieśmiałe, opowiadając jej o wsi, o sobie, o podróży. To szczebiotanie, dawno niesłyszane, jak powiew wiosenny działało na starą Horpynę: musiała dla małej tej zapomnieć o sobie. Twarz się jej wypogodziła.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/229
Ta strona została uwierzytelniona.