gorzał przyjaźnią niezmierną — ale, niestety — bez wzajemności! Grzeczny, ale niesłychanie zimny. Horpiński umiał go tak trzymać w pewnem oddaleniu, poufałości z sobą niedopuszczając, że Walerek napróżno czas stracił. Nie śmiał go nawet prosić o pożyczkę.
Paląc cygaro, słuchał Lurski.
— To mi daje wyższe jeszcze o nim wyobrażenie — rzekł. Ma rozum i umie się z ludźmi obchodzić. Odmówić zręcznie pieniędzy, było niczem, ale Walerkowi usta zasznurować tak, że się odezwać nie śmiał, ma foi — to sztuka! — ależ to doskonałość!
Lurski śmiał się — Walerek musi być skonfundowany.
— Rozumie się — mówił Emil. — To też poczciwej nitki nie zostawia na tym Horpińskim i — przyznam się, że jego paplanina we mnie taką obudziła ciekawość...
Kapitan dumał roztargniony.
— Ktokolwiek on jest — rzekł w końcu — mam o nim z tego, co widzę i słyszę, wcale niepospolite wyobrażenie. Już tosamo, że się nie daje spenetrować pierwszemulepszemu — dowodzi rozumu.
To mówiąc wujaszek-kapitan włożył kapelusz na głowę, obejrzał się dokoła i odniechcenia
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/23
Ta strona została uwierzytelniona.