Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.

pożegnawszy młodzież, nucąc śpiewkę, wyszedł z cukierni.
Teraz i naszym paniczom czas było do domu.
Pierwszy z nich, ciekawy Emil Paczuski, pulchny, różowy pieszczoszek, jedynak u bogatej mamuni, siedział w mieście bez żadnej potrzeby i celu. Matka wolałaby go była stokroć widzieć na wsi, biorącego się do gospodarstwa pod jej okiem. Emil lubił się bawić i wynajdywał najnieprawdopodobniejsze powody do przeciągania pobytu w Warszawie. Miał tu wcale przyzwoity pied à terre, — służącego starego, dodanego dla dozoru, który go niegdyś nosił na rękach, — a że mu na pieniądzach nie zbywało, bawił się wyśmienicie. Próżniacze to było życie, w dobrem jednak towarzystwie, które niezawsze jest dla takiego młodzika najlepszem.
Mamę to uspakajało, że Emil nie wdawał się z lada kim, i, sam majętny, szukał sobie znajomości w wyższych kołach. Nie widziała więc niebezpieczeństwa pobytu w Warszawie, a ceniła to, że się chłopiec ocierał, zabierał znajomości, i że mu czas upływał wesoło. Była dla młodości wyrozumiałą.
Emilowi tu czas upływał bardzo przyjemnie. Nie miał innych obowiązków nad te, jakie wkładają względy towarzyskie; oddawał wizyty, za-