oceniał i nie rozumiał nad nią — ale nikt się tą wyższością nie martwił więcej.
Ta wyższość przy całej łagodności dziecięcia, była przyczyną, że Misia nie mogła wyjść dotąd zamąż, a matka jej nakłaniać do tego nie śmiała.
Matka i córka zrozumiały się łatwo w tym względzie. Misia potrzebowała kogoś, coby pozyskał, nietylko jej chwilową życzliwość i sympatyą, ale poszanowanie; pragnęła mieć męża, coby ją rozumiał — a intelligencyą i sercem był jej równy.
Większa część pretendentów, bardzo położeniem swem towarzyskiem odpowiednich wymaganiom, zbliżywszy się do Misi, cofała się, nie mając odwagi nawet spróbować szczęścia.
Ona nie zrażała nikogo — ale sami wielbicieli przekonywali się, iż za wysoko sięgali.
Panią Zawierską nabawiało to niepokoju niewysłowionego; Misia zaś była, lub zdawała się być, zupełnie spokojną i szczęśliwą.
— Matusiu — wierz mi, nie mamy się czego śpieszyć — mówiła — małżeństwo jest związkiem nierozerwanym: nie podobna ważyć się na nie — bez namysłu i na los szczęścia!
Zimy więc spędzały te panie w Warszawie, a często i część wiosny, jak w tym roku; jechały potem na wieś, bawiły do jesieni i z przymrozkami wracały do raz na zawsze najętego na Nowym
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.