do domu i służył mu tak, jakby nie był obcym, ale swoim.
Zawdzięczała mu Zawierska swój spokój i dostatek... a obie z córką kochały go, jako żywego przedstawiciela nieboszczyka Zawierskiego, jako jego troskliwego zastępcę.
Pruszczyc odrazu zdradzał swoje dawne powołanie żołnierskie: wyglądał typowo na starego kapitana z tych czasów, które przesłużył, ale był dobrze wychowanym, bo pochodził z dosyć majętnej rodziny szlacheckiej i obracał się w kołach wojskowych arystokratycznych. Teraz był to już tylko zabiegliwy gospodarz, rachmistrz, — a w wolnych chwilach czytelnik niezmordowany gazet, bo go polityka do zbytku zajmowała i zdawało mu się zawsze, iż ona pociechę mu na starość przyniesie. Wierzył w szczęśliwe konjunktury, które się nigdy nie sprawdzały. Drugą słabością Pruszczyca było upodobanie w koniach, tak, że nawet wyścigowe hodował i — choć się na nich zawodził, ciągle marzył o wytworzeniu wschodnio-polskiego bieguna, któryby angielskie pobił.
Patryotyzm jego sięgał aż do stajni. Według Pruszczyca nie było żołnierza nad naszego, ani konia, ani lasu, ani zwierzyny, ani powietrza ni wody — ani — (nadewszystko) — takich kobiet, jak nasze.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.