czuski, któremu o to szło, aby zaspokoił pannę Zawierską i okazał się lepiej poinformowanym nad wszystkich.
Zaledwie wszedłszy, p. Sylwan znalazł chętnych do rozmowy z sobą. On też jej nie unikał, zawiązywał z łatwością, prowadził zręcznie, badał umiejętnie; lecz po godzinie ożywionych rozpraw prawie zawsze ci, co z nim przyjemnie ją spędzili — po uczynionym obrachunku znajdowali, że więcej mu dali, niż wzięli od niego.
Emil Paczuski, który znał zdaleka p. Horpińskiego, po pewnym rozmyśle postanowił, zamiast szukać dla siebie reporterów — sam się starać zbliżyć do zagadki — i badać ją.
Dosyć zręcznie przerznąwszy się przez dzielące go od p. Sylwana szeregi, Emil przysunął się do rozmawiającego ze znanym artystą — pozdrowił go naprzód i, otrzymawszy wzajem powitanie zręczne, zatrzymał się przy nim. Miał zamiar wmieszać się do rozmowy i — na resztę wieczora przywiązać do Horpińskiego umiejętnem manewrowaniem.
Strategiczne te plany powiodły się zrazu. Emil znalazł rozmowę nastrojoną tak, że łatwo mu było wziąć w niej udział; odezwał się parę razy szczęśliwie i począł przysłuchiwać się.
Artysta mówił, naturalnie, o tem, co go najbliżej obchodziło: o sztuce i udziale, jaki ona miała
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.