Emil usunął się natychmiast, znalazłszy doskonały pretext do tego w zbliżającym się Józiu, który powolnemi kroki zmierzał ku tej grupie.
Ze zwykłą swą swobodą i uprzejmością, uśmiechem powitawszy Horpińskiego, p. Michalina zagadnęła:
— Cóż pan porabiasz!... przez parę tygodni nie widzieliśmy pana?...
— Nadzwyczaj trudna dla próżniaka odpowiedź — odezwał się z uśmiechem Sylwan. — Wstyd mi się przyznać, ale ja nic nie robię...
— Gdyby to było prawdą, bardzoby mi pana żal było — podchwyciła panna — Czyż podobna jest nic nie robić!... nie mieć jakiegoś celu w życiu! Gdyby go brakło, należałoby go stworzyć sztucznie.
Spojrzała na niego: stał zimny i zamyślony.
— Możem się źle wyraził — rzekł po chwili. — Prowadzę rodzaj życia, któreby kontemplacyjnem nazwać można. Patrzę — słucham... Niech mi pani wierzy, że to bawi i uczy.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/47
Ta strona została uwierzytelniona.