przedłużonego tête à tête wśród salonu z Horpinskim, bo oczy zawistnych zwracały się na nich. Sylwan, jakby to uczuł także, rozpoczął obojętnie gwarzyć ze stojącym najbliżej starym szambelanem, który, raz w życiu przetłómaczywszy coś z Montalamberta, żył na tym swym przekładzie, obwołany znakomitym myślicielem swego czasu; dosyć było wówczas dotknąć się de Maistra, Bonald’a, Lamenais’ego, Ozanam’a, Nicolas’a — aby mieć prawo do laurów filozoficznych.
W dalszym ciągu wieczora p. Michalina raz jeszcze się znalazła w blizkości Horpińskiego i zamieniła z nim kilka słów, z których niewiele — wyciągnąć zdołała.
A — była ciekawą.
Przenikliwa, mająca instynkt w poznawaniu i odgadywaniu ludzi, Misia niecierpliwiła się tem, iż, Horpińskiego widując oddawna, spotykając się z nim — ani odgadnąć, ani przeczuć go nie mogła.
Był dla niej sympatycznym, a ta lodowata powłoka, która go okrywała, której nie zrzucał dla niej nawet — drażniła ją. Myliłby się, kto-by sądził z tego, że bardzo przystojny Sylwan podobał się tak bardzo pannie Zawierskiej i że ta ciekawość kryła w sobie uczucie głębsze, że była zarodkiem miłości. Dotąd nie wyszła ona z granic ciekawości.
Dlaczego Horpiński tak się taił z sobą?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.