Już po drugiej tej rozmowie króciuchnej z nim, p. Michalina, w dobrym humorze, spotkała się z Paczuskim. Emil nie miał nic pilniejszego nad wesołe wyspowiadanie się jej — że spostrzegłszy, jak ją zaciekawiał tajemniczy p. Sylwan, próbował już rozbić otaczające go chmury, ale dotąd mu się to jeszcze nie udało.
— Jednakże — dodał — tak wziąłem do serca rozkaz pani...
— Ale ja nigdym nic nie rozkazywała.
— Życzenie jej.
— Jakże pan możesz myśleć, iż mnie tajemnica p. Horpińskiego — tak silnie obchodzi? — odezwała się, nie obrażona, ale rozśmieszona panna Zawierska.
— Dlatego to przypuszczam — odparł Emil, że ja sam — przyznaję się pani — jestem nią do żywego poruszony. Bądź pani sędzią. Ten człowiek od lat kilku obraca się w naszych kołach, zyskał prawo obywatelstwa w najlepszych i najwybredniejszych salonach, nie można mu zaprzeczyć, ze na nie zasłużył, a żywa dusza nie wie: kto on taki, nikt nie zna jego przeszłości.
Misia patrzała na tłuściuchnego Paczuskiego, rozgorączkowanego, i gryzła koniec chusteczki w białych ząbkach.
— Tak to wziąłeś pan do serca — rzekła żartobliwie, iż teraz nie wątpię, że dotrzesz do źródła
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/53
Ta strona została uwierzytelniona.