Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

i — okaże się iż — nie mieliśmy czego być ciekawi, ani ja, ani pan.
— O! to najprędzej się nam trafić może — potwierdził Emil, ale nie mniej moim jest obowiązkiem...
Śmiejąc się, odbiegła od niego panna, a Paczuski pozostał utwierdzony w tem przekonaniu, iż życzyła sobie zbadać tajemnicę i jemu powierzyła to posłannictwo.
Nic niemający do czynienia lepszego, Emil tymczasowo postanowił, choćby z narażeniem własnego spokoju, dowieśdź pannie Michalinie, iż najtrudniejsze zadanie dla niego było łatwem. Szło o rehabilitacyą, gdyż zdało mu się, że go lekko traktowała.
W pomoc nie chciał brać nikogo. Emilo fara da se, powiedział sobie żartobliwie i przy wieczerzy starał się tak manewrować, aby się znalazł przy panu Sylwanie.
Przyszło to bez wielkiej trudności, gdyż, do wieczerzy zasiadając, wszyscy wogóle mieli głównie na względzie sąsiedztwo pasztetów, pieczystego, takich lub innych wina butelek raczej, niż pewnych osobistości.
Sylwan zajął pierwszelepsze wolne miejsce, a Paczuski pośpieszył usadowić się obok niego.
Miał na celu powolne zbliżenie się, spoufalenie, zaprzyjaźnienie. Lecz przy wieczerzy z drugiej