— Bardzo mnie to cieszy — rzekł Emil. — Jest p. Sylwan w domu?
— Wyszedł przed półgodziną?
— Nie wiesz dokąd, na jak długo? — spytał Paczuski.
— Nigdy pan tego nie powiada — odezwał się Konrad — nie wie wiem nic.
Powoli Emil począł szukać pugilaresika i biletu. Służący stał tymczasem, trzepaczkę wziąwszy pod pachę z pewną gracyą, bo chłopak był ładny i szło mu o to, aby się wydawał dystyngowanym lokajem.
— Jesteś więc u Horpińskiego — począł powolnie, ciągle biletu szukając, Emil — bardzo mnie to cieszy, bo sądzę, że miejsce dobre.
— Nie mogę się skarżyć — odparł Konrad — grzech-by było.
Paczuski spojrzał mu w oczy.
— Mnie was, p. Konradzie — dodał Emil — żal nie raz było. Jesteś gorączka, wziąłeś do serca słowo powiedziane z prędkości, bez złej intencyi.
Przypomnienie przejścia tego nie zdawało się być przyjemnem panu Konradowi; poprawił odniechcenia utrefione włosy, uśmiechnął się i rzekł z powagą pocieszną:
— Każdy, proszę jaśnie pana, ma swój chonor — człek ubogi, ale — co się tyczy chonoru — to trudno.
— Ale nie mówmy już o tem — przerwał Emil —
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.