się oddalić nie można, bo broń Boże nie zastałby w domu, a drzwi zamknięte....
— Cóż-by było? czy tak srogi? — spytał Paczuski.
— Nie — proszę jaśnie pana — srogi on nie jest, ale jak spójrzy, to człowieka przejmuje do kości, słowo daję.... Grubiańsko się nie obejdzie nigdy — nie, to — to nic — ale oczy ma straszne.
Tu wstrzymał się trochę ze zwierzeniami pan Konrad.
— Dobry człowiek, ale osobliwy — dodał, — coś w nim siedzi. Szczęśliwy nie jest, i — co dziw — tak, jakby nie chciał i nie starał się nim być. At — żyje — dowcipnie szepnął Konrad — żyje jak za pańszczyznę.
Paczuski rozśmiał się z tego wyrażenia. Nie chciał dłużej już rozmowy przeciągać, aby się nie zdradził ze zbytnią ciekawością.
Oddał załamany bilet elegantowi.
— Jak tam kiedy będziesz koło mnie przechodził — rzekł — proszę, wstąp do mnie. Ciekawe to historye, doprawdy, z tym człowiekiem!
Szkoda go, bo bardzo jakiś zacny i dobry się być zdaje.
— O! przeciw temu nie można nic powiedzieć — odrzekł p. Konrad.
— A kiedyż go zastać napewno? — zapytał pan Emil.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/62
Ta strona została uwierzytelniona.