gorszej pracy — odparł, wzdychając, sługa. A, cóż robić — trzeba swój los znosić — jaki Bóg dał!
Paczuski miał ochotę dłuższą rozpocząć rozmowę, ale Konrad był do niej nieusposobiony, — westchnął, pokłonił się i drzwi zamknął.
Emil Paczuski siedział w wygodnym fotelu; sparty na ręku i paląc cygaro, robił rachunek sumienia.
Był sam jeden w swem kawalerskiem mieszkaniu, odpowiadającem w zupełności jego położeniu towarzyskiemu i powołaniu człowieka, który myśli tylko o zabawie.
Zajmował kilka pokoi, elegancko umeblowanych, bez szczególnego starania o wdzięk i smak; szło widocznie raczej o okazanie dostatku — a ten był udowodniony mnóztwem rzeczy kosztownych.
Jak w głowie i sercu młodzieńca, tak w mieszkaniu jego panował nieład, który wskazywał, że jeszcze drogi swej i charakteru nie był pewnym. Sprzeczało się tu rzeczy mnóztwo — wpływ domowy walczył z wpływem świata otaczającego.
W sypialnym pokoiku nad łóżkiem był obrazek N. M. Panny, dany przez matkę z zaklęciem, aby go nigdy nie odstępował. Na stoliczku małym śliczna w aksamit oprawna fotografia przedstawiała kochaną Mamusię, łagodnie uśmiechniętą, jakby nad swoim drogim skarbem czuwała.
Obok tych świętości walały się, porozrzucane
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.