uczynić możliwemi, ale — wszakże Emilek kłamać nie mógł.
Życie płynęło bezmyślnie, bez celu — dziwnie zużytkowywane. Jeżeli mu było potrzeba popisać się przed panną Michaliną z literaturą, naówczas czytał zapalczywie, zajmowało go to, zamykał się z książkami. Potem koń i myśliwstwo całkiem go zaprzątało i książki szły bodaj pod kanapę. Zkolei żyjąc z ludźmi różnymi, nabierał barw najrozmaitszych — ale swej własnej nie wyrobił sobie...
Nic go nie pociągało — oprócz tego, co się wogóle mogło nazywać życiem. Strumienie żywota chwytały go i płynął z niemi. Rozmaitość wrażeń, żywość ich, sprawiała, że mu własna płochość nie ciążyła i nie wydawała się groźną.
Taksamo w kotylionie starał się przypodobać umiejętnością taneczną pannie Julii, jak w innych sprawach Michalinie i różnym mnogim pięknościom.
Szło mu o to, aby wszędzie grał pewną rolę wybitną; a ról tych brał na siebie zawiele. W pewnym względzie był to ratunek może, aby go jedna zbyt nie pochłonęła, z drugiej strony — mógł nałóg płochości się wyrobić. Ale Emil nie widział tego niebezpieczeństwa.
Taksamo, jak się wdawał w różne żokeyskie intrygi przy wyścigach, teraz puścił się na szpiego-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/67
Ta strona została uwierzytelniona.