wanie owej towarzyskiej zagadki, jaką był dla wielu — Sylwan Horpiński. Znajdujemy go właśnie w chwili, gdy, szpiegowstwa tego ważąc skutki — zawahał się, czy mu przystało iść dalej.
Zadawał sobie pytanie: czy w tej ciekawości nie było coś uwłaczającego charakterowi?
Cieszył się ze zdobytych wiadomości, miał je za ważne, — Sylwan go więcej teraz niż kiedykolwiek pociągnął swoją excentrycznością; ale czy się godziło iść tak w stopy za człowiekiem, który pewnie miał powody osłaniania się tajemnicą? Czy nie było niedelikatnością cisnąć się do zamkniętych drzwi?... czy przyzwoity człowiek mógł się podjąć choćby dla pięknych oczów Misi — posłannictwa wszędzie napiętnowanego jakimś wstrętem i ohydą?...
Wahał się Emil i miał słuszność. Siedział jeszcze obarczony myślami temi w fotelu, dumał i krzywił się — umizgi do odprawionego Konrada już w nim budziły odrazę... wtem do drzwi zadzwoniono.
Po głosie i po chodzie poznał przyjaciela, Józia Szalewskiego, i nigdy może tak mu rad nie był.
Żyli z sobą, pomimo małych nieuchronnych sprzeczek — jak bracia. Emil uznawał wyższość i takt Józia, radził się go chętnie; nie miał prawie dla niego tajemnic.
Poszedł więc otwartemi rękami go uścisnąć.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/68
Ta strona została uwierzytelniona.