Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/75

Ta strona została uwierzytelniona.

chwile, gdy człowiek pragnie być sam z sobą. Ja to bardzo dobrze rozumiem...
— Ja — jakoś mniej to sobie umiem wytłómaczyć — odparł Paczuski — bo towarzystwo lubię bardzo i potrzebuję go, a sądzę, że człowiek nie jest stworzony do samotności.
— Tak jest — wtrąciła panna Michalina — lecz niekiedy jest ona potrzebą duszy. Człowiek chce skupić myśli — albo znajduje się w takiem usposobieniu, że dla innych byłby ciężarem.
Emil nie odpowiedział już, zapatrzył się w piękne oczy panny Michaliny, które tęskny wyraz jakiś przybrały. Zbliżający się Salvator, który na pannę czatował dawno, pochwycił ją usiłując zabawić plotkami — a Paczuski pozostał sam.
Odwiedziny, których się mógł spodziewać od Horpińskiego, wypadły niewątpliwie, bo — on go nie zastał. Potrzeba było kilka dni spauzować, nie okazując się zbyt natrętnym, nim-by nowa nastąpiła wizyta.
Gdy Emil zadzwonił znowu do drzwi tych, za któremi zawsze go nęciła tajemnica — wyszedł na przyjęcie jego Konrad i zimno mu objawił, że pana — nie było.
— Cóż? znowa na jakiej exkursyi? — spytał, śmiejąc się Emil.
— Nie — na mieście — krótko i sucho rzekł, kła-