Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/76

Ta strona została uwierzytelniona.

niając się służący, który, dłuższej rozmowy unikając, rękę po bilet wyciągnął.
I na tem się skończyło.
Paczuski miał właśnie wyścigowe troski na głowie; zajął się niemi nadzwyczajnie, wpadł między sportsmenów — i o Horpińskim zapomniał.
W tym roku konie na tor warszawski przybyły z najrozmaitszych stron, z odległych prowincyi, między innemi panowie Nitosławscy z Podola, mający bardzo piękne i sławne stadniny, przyprowadzili dwa bieguny, powszechną ciekawość obudzające.
Nitosławskich tu nikt nie znał, wiedziano tylko, że mieli niepodzieloną fortunę ogromną, że jeden z nich mieszkał często w Anglii, i miał handlowe interessa znaczne. W stajni Nitosławskich, do której ciekawi byli przypuszczeni — p. Emil po raz pierwszy spotkał obu braci — i na ich widok stanął zdumiony tak, iż o zaprezentowaniu się zapomniał.
Przyczyną tego osłupienia było, niesłychane; zdumiewające — przerażające niemal podobieństwo twarzy, ruchów, głosu obu panów Nitosławskich do — Sylwana Horpińskiego.
Paczuski znalazł je tak uderzającem, iż mu na myśl przyszło, że tylko pokrewieństwo jakieś mogło takie podobieństwo tłómaczyć.
Dopiero po chwili, przyszedłszy do siebie — gdy