możliwem, bo Horpiński na wyścigach nie bywał i do sportsmenów nie należał.
Tegoż dnia właśnie czwartkowy wieczór zapędził Paczuskiego do Zawierskich. Wyścigi ściągały do stolicy mnóztwo osób z prowincyi, znajomych pani domu: salon i saloniki były przepełnione. Panna Michalina, jakby na przekorę temu świetnemu bardzo zbiegowisku, wystąpiła dnia tego nadzwyczaj skromnie ubrana, bez najmniejszej chęci podobania się.
Emil w początku, choć pragnął się do niej zbliżyć, docisnąć się ni mógł — oblężoną była ciągle. Oczyma szukał Sylwana Horpińskiego — i nie znalazł go. Zaglądał po wszystkich pokojach i zakątkach — i przekonał się, że go nie było. Panów Nitosławskich także nie znalazł, bo ci w innych kołach się obracali i nowych znajomości nie robili chętnie, tam, gdzie byli gośćmi tylko.
Po wieczerzy dopiero błądzący z salonu do salonu i dosyć znudzony, Paczuski spotkał się, przechodząc, z panną Michaliną.
Zaczepiła go sama o Horpińskiego.
— Gdzież jest pański przyjaciel Horpiński? — spytała.
— A!.. przyjaciel! — rozśmiał się Emil. — O tem nie wiedziałem. — Zdaje się, że go też niema, dawno nawet dosyć nie miałem przyjemności go spotkać, ale dziś za to, aż dwóch jego Sozjów?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/78
Ta strona została uwierzytelniona.