szej przyjaźni z jego rodzicami, a mały Emilek pamiętał jeszcze mniejszą, w blond loczkach, dziewczyneczkę Maniusię, którą naówczas wystrojoną niania prowadziła za rączkę. Dziecię to było zachwycające.
Dowiedziawszy się o tej przyjaciółce matki, Emil poszedł się jej przypomnieć, a uszczęśliwiona jejmość powitała go serdecznie, jak własne dziecko. Obok niej postrzegł Emil panieneczkę — jakby z francuzkiego obrazka zdmuchniętą, istotę powietrzną, wesolutką, figlarną, śliczną jak aniołek, śmiałą jak dziecko, z włoskami złotemi, z oczkami niezapominajkowemi — stworzoną zda się nie do życia na tej ziemi razowego chleba i krwawego potu, ale zbiegłą z eterów, w poselstwie od ideału...
Była to owa Maniusia, która nie mając tu znajomych, zmuszona się trzymać sztywnie i milcząco, była niezmiernie wdzięczną Emilowi, że się tu znalazł.
Pochwyciła go jak dobrą, starą znajomość, którą mogła zawładnąć. Paczuski stanął do usług — a oczki niebieskie i usteczka różowe tak przemówiły do niego, że rażony, gdyby piorunem — zakochał się w Maniusi!
Zakochanie to gwałtowne dokonało się w ciągu pięciu minut; w kwadrans potem Paczuski mówił
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.