Paczuski ofiarował się ciałem i duszą na sługę i niewolnika...
Maniusia groziła mu już tego wieczora, że go obie z mamą zamęczą, bo tysiąc rzeczy im brakło, a nie wiedziały, gdzie ich szukać.
Następnych dni ci, co się zwykli byli spotykać z Emilem w teatrze, w cukierni, w restauracyi — postrzegli, że go brakło. Spędzał prawie cały czas na bieganiu z Bydgoskiemi lub dla nich. Józio nawet przez dwa dni go nie mógł złapać.
— Co się z tobą dzieje? — zawołał w ulicy go spotkawszy pędzącego pokawalersku.
— Oszalałem, przyznaję się — odparł Emil — prześliczna, cudowna różyczka przybyła tu ze wsi. Znałem ją dzieckiem... zdaje mi się, że jestem zakochany!...
Szalawski napróżno chciał się dowiedzieć szczegółów; Paczuski czasu nie miał, śpieszył do Maniusi...
Dorożka pełna była sprawunków...
Dał przyjacielowi rendez-vous na późną godzinę wieczorem w cukierni i poleciał dalej.
Do takiego obałamucenia z gorączką Paczuski dotąd nie był skłonny, i przyjaciel uznał, że na niego musiała przyjść godzina... owa godzina, która dla najpłochszych przychodzi wreszcie, jako zwiastunka szczęścia, często jako przepowiednia niedoli.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.