Salwator, ów pasożyt chudy i długi, który wszystkim rad był jakąś plotką się przysłużyć, nie miał nic pilniejszego, spotkawszy się z Horpińskim, nad zdanie mu sprawy z wyścigów, a przypomniawszy sobie Nitosławskich, dodał, iż wszyscy byli uderzeni ich podobieństwem do p. Sylwana, szczególniej Emil Paczuski, który z tem biegał, głosił to i aż do śmieszności się zajmował przypadkowem tem zbliżeniem fiziognomii. Dodał, iż Paczuskiego skłoniło to do przypuszczenia jakiegoś pokrewieństwa.
W ustach Salwatora, oszczercy z powołania — wszystko nabierało szczególnego znaczenia. Nie obwiniał nikogo, nie okazywał jawnej złośliwości ani niechęci: owszem tłómaczył, łagodził, uniewinniał każdego, ale — miał ten talent, że wszystko, co puścił w świat, jadem było zaprawne.
Horpiński, który słuchał napozór obojętnie, cierpliwie, jednem uchem, chociaż niekiedy rumienił się i bladł, zdradzając się małemi oznakam, niecierpliwości — po rozmowie tej z Salwatorem odszedł do domu, posępniejszy niż zwykle.
Nim się jednak rozstali, na przypuszczenie pokrewieństwa jakiegoś z Nitosławskimi z Podola, odparł kategorycznie, iż na Podolu ani rodziny, ani znajomych nie miał, że o Nitosławskich pierwszy raz w życiu słyszy.
Salwator spodziewał się przy tej sposobności pochwycić coś o — prowincyi, do której się pochodze-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.