Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wątpię, aby się to komukolwiek uczuć dało — odparł Horpiński — bo nie mam wogóle szczęścia do ludzi.
— Mylisz się pan.
— Nie, nie mylę się — ciągnął dalej Sylwan z obojętnością. — Nic to nie dowodzi, że pan wyjątkowo łaskaw jesteś na mnie. Jeśli się mną kto zajmował, to chyba tylko przez próżną ciekawość.
Rozśmiał się dziwnie Horpiński i do milczącego, nieco zmieszanego Emila mówił dalej:
— Powiadano mi, że jakieś upatrzone podobieństwo rysów, nie wiem już tam do kogo... wielu śmiesznych kommentarzy i domysłów było powodem!...
Paczuski uczuł się osobiście dotkniętym. — Niech się pan temu nie dziwi — rzekł — bo istotnie, patrząc na panów Nitosławskich, trudno się było nie zdumiewać uderzającem tem podobieństwom.
Horpiński ruszył ramionami.
— Bardzo żałuję, żem się nie mógł stawić na okaz dla porównania — odezwał się kwaśno. — Nie mógłby pan mnie objaśnić, — zkąd są ci moi sozjowie, z jakiej prowincyi?
— Jest to znakomita, bogata rodzina z Podola — odparł Paczuski. — Mają stadniny sławne, jeden z braci przebywa w Angli, handlują na wielką skalę zbożem, mają dom komissowy.