Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/91

Ta strona została uwierzytelniona.

się tu one obawiać mogły o siebie — rzekł Paczuski.
— Tak się panu zdaje? — spytał Sylwan. — No, nie wiem! Wolałbym jednak zawsze, aby ludzie żyli tam, gdzie im los dał przyjść na świat. Przesadzania i aklimatyzacye są niebezpieczne.
W ciągu tej rozmowy Emil ciągle niespokojnie spoglądał ku Maniusi, a w końcu, długiego osierocenia nie mogąc już wytrzymać, wymknął się Sylwanowi i pośpieszył — na służbę.
Horpiński nie miał sposobności zbliżenia się do panny Michaliny, bo zwykle nie narzucał się jej wcale, jakkolwiek miłą mu była z nią rozmowa. Najczęściej ona sama przez grzeczność go szukać musiała i zatrzymywała się chwilę, aby mu okazać, iż go tu widziano mile.
I tego wieczora, po panu professorze, po pejzażyście starym, po starym szambelanie, przyszła kolej na Horpińskiego.
— Pan od nas coraz częściej uciekasz — odezwała się do niego.
— Gdy Warszawa staje się zbyt przepełnioną i ożywioną — mam zwyczaj ją opuszczać — odparł Sylwan — nie żebym miał wstręt do ludzi, ale stosunki naówczas są wielce nużące a nie opłacają się znajomościami, po których nazajutrz niema śladu...
— Nie znajdujesz pan zajmującem choćby