wiosenny, połączywszy się z tym motylem, puści się na nieznane szlaki żywota! Chyba Opatrzność, jak niańka, musiałaby czuwać nad tem dwojgiem dzieci, aby swojego szczęścia nie zmarnowały — i nie zabłąkały się na bezdrożach...
Słuchając, panna Michalina bawiła się bukiecikiem, który trzymała w ręku.
— Pan jesteś pessymistą — rzekła — a dla mnie widok tej dobranej pary młodej tak jest miły, tak pachnie poezyą i sielanką, że radabym, aby z marzenia przeszedł w rzeczywistość.
— I... skończył się — dodał Sylwan — jak poezya Heinego: słowem ironii i rozpaczy. Obwiniasz mnie pani o pessymizm: niestety! uczy go życie, i uważam go za antidotum przeciwko wszystkim niespodziankom, które doprowadzają do rozpaczy.
— Nie tolerujesz pan więc ani złudzeń, ani marzeń? — rzekła Misia — a jednak w życiu trochę poezyi jest pociechą i osłodą..
Horpiński zamilkł. Oboje patrzali na Paczuskiego, który, zapomniawszy o całym świecie, stał przed Maniusią, pochylony, rozpromieniony i opowiadał jej cóś wesoło, dziecinnie prawie, dopomagając sobie wyrazistemi poruszeniami, które zdala obojętnym widzom wydawać się mogły nieco śmiesznemi.
Jak się to stało, że tegoż wieczora pan Sylwan
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/94
Ta strona została uwierzytelniona.