nowaniem do pani Bydgoskiej. Wybrał tak godzinę, iż ją zastał samą z córką; Emila jakoś nie było — co mogło się nazwać cudem, bo on tu teraz przesiadywał nieustannie.
Jak na pierwszą wizytę, Horpiński zabawił dosyć długo; rozmową swą potrafił zająć niezmiernie dobrą panią Bydgoską — oczarował ją niemal, umiał się podobać, i gdy wyszedł, a wkrótce potem zjawił się Paczuski, matka a nawet córka, wpadły na niego z wymówkami za to, że się nie poznał na tak ze wszech miar miłym, wykształconym, dowcipnym, ujmującym człowieku, jakim był Horpiński.
Chociaż napół żartem czyniono mu te wymówki, Emil wziął je do serca. Nie podobało mu się to, że Horpiński tak sobie potrafił łatwo te panie pozyskać.
Opanowany ciągle myślą odkrycia tajemnicy pochodzenia p. Sylwana, słysząc, że znał dobrze stryja pani Bydgoskiej — sądził, iż to go na jakiś ślad naprowadzi, ale okazało się, iż znajomość tę zrobił w Warszawie, i — nic ona objaśnić nie mogła, prócz tego, że byli z sobą bardzo w blizkich stosunkach...
Dowodziło tego wszystko, co p. Sylwan wiedział o rodzinie Bydgoskich... jak się w rozmowie okazało.
Dla zacnej, dobrodusznej mamy Bydgoskiej nie było nic zadziwiającego w tem, że Horpiński
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/98
Ta strona została uwierzytelniona.