Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

Wojtek ubóstwiał, wydała się mu zimną, dumną, niesympatyczną.
Sam nawet przyjaciel Wierzbięta — jakże zmienionym był w jego oczach, i nie na korzyść swoję! Spowszedniał, umysłowo się nie podniósł, ale zaniedbał; to, co go dawniej żywo zajmowało, dziś się stało obojętnem. Był sam szczęśliwy i nie żądał już nic więcej.
Po obiedzie obaj starzy przyjaciele poszli na nową naradę do ogrodowej altany. Wojtek trochę się otrząsł ze swego lenistwa — i żywiej począł mówić o interessach... Zawierskich
— Powinieneś mi pomódz — odezwał się w końcu Horpiński. — Poczciwem kłamstwem trzeba pomódz tym biednym kobietom. Michalina zasługuje na to.
Ja nie potrzebuję do życia wiele i żadnej przed sobą nie mam przyszłości, mogę więc bez żalu poświęcić to, co mam, aby komuś szczęście zapewnić. Mówiono mi, że czterykroć sto tysięcy złotych mogłoby dźwignąć interessa; ja je dam — ale potrzeba, aby one nie wiedziały, że pochodzą odemnie.
Wojtek się zadumał.
— Cóż tobie pozostanie? — zapytał.
— Zostanie mi tyle, że na życie proste i nie wymagające, starczy — odparł Sylwan. — Zresztą, pieniądze ulokowane na Zaborowie, nie będą cał-