zdołał. Ożenienie się jest, jak widzisz — niepodobieństwem. i ja o niem nie myślałem nigdy. Nie mów nawet o tem. Po długich rozprawach, zaklinając i prosząc o to Wierzbiętę, wymógł na nim Sylwan, że w kilka dni miał przybyć do Zaborowa i zaofiarować paniom pożyczkę dla spłacenia długów, na najdogodniejszych warunkach. Imię obce jakieś miało pośredniczyć, a dla Sylwana tylko prywatne zapewnienie długu jego starczyło.
Gdy Wojtek go pytał: co zrobi z sobą, przyznał mu się Horpiński, że chce z matką razem przenieść się napowrót na Ukrainę, przywdziać sukmanę i powrócić do tego stanu, do którego — jak mówił — był stworzonym.
— Ty się na śmierć zamęczysz! — wołał Wojtek.
— Nie — rzekł Sylwan stanowczo — Z dobrej woli tylko, sympatycznie będę dziczeć, zabiję w sobie myśl, zgłuszę ducha. Zdrętwieję, sztucznie się starając o to... Życie moje na nic się nie zdało nikomu, mnie cięży; samobójstwo jest mi wstrętliwe.
— A chcesz je spełnić powolnie! — przerwał Wierzbięta. Cóż innego nad nie zamierzasz?
Na to Horpiński nie odpowiedział...
Wieczorem znowu myślami i wspomnieniami błądzili po Włoszech; przypominali sobie poczciwego Bochenka — i Terenia, ramionami poruszając, słuchała tych opowiadań, które się jej nie wydawały
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.