wcale zajmującemi, a męża tak szczęśliwym czyniły. Była zazdrośną.
Trzeciego dnia dopiero wrócił do Zaborowa Sylwan, ułożywszy, co miał mówić i jak pannę Michalinę uspokoić w ten sposób, aby podstępu się nie domyśliła.
— Podróż moja nie była bezowocną — rzekł, przywitawszy się z nią. — Powracam z nadzieją najlepszą. Mój poczciwy Wojtek zaprzysięga, że znajdzie potrzebne pieniądze na bardzo łagodnych warunkach. Długi zostaną spłacone; ułożymy programmat na przyszłość taki, aby paniom spokój zapewnił, do zbyt wielkich ofiar ich nie zmuszając. Zaborowa nie trzeba się będzie wyrzekać.
Misia słuchała, zarumieniona, z radością, niedowierzając uszom.
— I to wszystko winne będziemy panu! — zawołała.
— A! nie — przerwał żywo broniąc się Sylwan — poczciwemu Wojtkowi.
— Nie umiem panu wyrazić całej mojej wdzięczności — odparła głosem wzruszonym p. Michalina, wyciągając rękę ku niemu. — Wierz mi pan, nie idzie mi o mnie, ale o kochaną matkę, o oszczędzenie jej troski na starość!
Ja potrafiłabym się obejść małem...
Gdy pani Zawierska nadeszła z tą twarzą smutną a upokorzoną, która litość obudzała — Misia
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.