nia prawdopodobniejszem starania o fundusz potrzebny.
Tymczasem Sylwan miał sobie za obowiązek uprzedzić pracujących w officynach pp. Barańskiego i Pawłomorskiego, iż prawdopodobnie czynności ich wkrótce się skończą, gdyż długi spłacone zostaną.
Pawłomorski podniósł głowę; nerwowy tyk jego skrzywił mu pół twarzy.
— Co pan sobie marzy! — odparł. — Niby to my nie znamy naszych kapitalistów, stosunków, kredytu i t. d!
Kto tu da pieniądze!
Barański najmocniej potwierdzał aforyzm kollegi.
— Ale ja mówię na pewno — odpowiedział Sylwan — bo pieniądze już są znalezione.
— Na jakich warunkach? to sęk! zakładna? a jaki procent? hę! To się nazywa, nie ratować, ale dorzynać.
— Bądź pan spokojnym — dodał Horpiński. — Pieniądze dostaliśmy bez zakładnej i na mały procent.
— To waryat je dał chyba! — zawołał Barański.
Rozśmiał się Horpiński.
Na urzędnikach widać było wzruszenie wielkie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/111
Ta strona została uwierzytelniona.