powiedziały odwiedziny swe w Makolągwie. Wojtek się spierał o to, że mu wprzódy żonę tu przywieźć wypadało; zgodzono się wreszcie.
Horpiński, dokonawszy, co postanowił, dłużej turbować się nie myślał. Wiele bardzo ważnych pobudek ztąd go wypędzało. Nie chciał się nadto zasiadywać przy pannie Michalinie, aby potem na rozstaniu z nią nie cierpieć; potrzebował powracać do matki i obmyśleć przyszłość, którą nagle teraz zupełnie inną mieć chciał.
Należało sprzedać Rusinowy Dwór, wyszukać kawałka ziemi na Ukrainie, przenieść się tam i zniknąć zupełnie ze świata, utonąć w nieznanym tłumie.
Mężnie do tego samobójstwa przystępował Sylwan, a niemniej wiedział, jak srogiemi je męczarniami opłacić będzie musiał.
Rozstając się z p. Michaliną, przeczuwał, iż nigdy więcej jej nie zobaczy. Zaklął Wojtka, aby opiekę interessów wziął na siebie — a sam chciał się co najprędzej oddalić.
Ostatniego wieczora siedzieli w ganku sami. Zawierska tuż u drzwi w salonie, zadumana i wzdychająca, rozmyślała i gryzła się — ciągłemi obawami, które ją napastowały.
I p. Michalina nie w najlepszym była humorze.
— Dlaczego się pan tak śpieszysz? — zapytała, wlepiając w niego oczy.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/114
Ta strona została uwierzytelniona.