nieużyteczniejszem na świecie i niedołężnem. Chęci mam najlepsze — ale na tem koniec.
— Jak pan to mówić możesz? — oburzyła się p. Michalina — kiedy my winnyśmy mu ratunek? Sądzisz pan, że ja tego nie rozumiem i nie widzę? Wszystko co się stało, pan jeden, i to w sposób dla mnie niepojęty, dokonałeś.
Nie przerywaj mi pan, nie zaprzeczaj — ja to czuję.
Powiem więcej — wiem, że musiałeś wielką jakąś ofiarą okupić to dzieło wybawienia, do którego się nawet przyznać nie chcesz.
Zmieszany, Horpiński poruszał ramionami i bełkotał — że nic nie rozumie.
— Serca mojego oszukać niepodobna! — dodała Misia cicho — jest ono pełne wdzięczności dla niego!
Sylwan wyprzysięgał się, strwożony, iż nic nie uczynił. Michalina śmiała się szydersko.
— Nie wiem ani szczegółów, ani sposobu, jakim pan to potrafiłeś wykonać — rzekła — ale najpewniejszą jestem — że jemu-śmy winne wszystko — nawet może życie matki mojej, o które się lękałam. Wprawdzie powoli powraca jej spokój i zdrowie — ale ja już nie rozpaczam, że ją ocalić potrafię.
Sylwan chciał przerwać, aby rozmowę zmienić, ale mu Michalina nie dała.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/116
Ta strona została uwierzytelniona.