Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

do Michaliny nie zbliżył, przekonanie, że pomiędzy nią a Horpińskim było już coś więcej niż przyjaźń, nie dawały jej spoczynku.
— Jedynym ratunkiem — mówiła w duchu — rozdzielić ich nadługo, a Misi znaleźć kogoś, coby się jej potrafił podobać i — był partyą przyzwoitą. Michalina jest nim zajętą — nie mogę mu zarzucić tego, aby się o to starał, okazuje się zimnym, trzyma w pewnem oddaleniu — ale — kocha się zapamiętale!
Po tym wieczorze pamiętnym dla Horpińskiego, który się długo przeciągnął, pożegnał on obie panie, a nazajutrz rano był już na drodze do Makolągwy, aby raz jeszcze Wojtka uściskać, dać mu instrukcye i pożegnać.
A potem? potem miało się stać, czego Sylwan nie chciał badać głębiej, ani przewidywać.
Rozstanie było obowiązkiem. Słabość wydawała się nikczemnym egoizmem.
Wojtek oczekiwał na przyjaciela.
Spostrzegł na jego twarzy głęboki, trawiący smutek i łatwo odgadł, co go sprowadziło.
Poczciwe jego serce, choć potakiwało Sylwanowi, gdy mówił o konieczności poświęcenia się, snuło potajemnie wcale inne plany przyszłości. Wojtek, nie zdradzając się z tem, miał niezmienne postanowienie połączenia tej pary, która mu się zdawała dla siebie przeznaczoną i stworzoną.