rzy — zaczęto się zbliżać do Nitosławskiego i wiele osób zawiązało z nim znajomość.
Nikt jednak nie śmiał napomknąć o — Horpińskim; i — dopiero poufalszy nieco Pruszczyc, który na ten dzień przybył umyślnie, wziąwszy na stronę p. Wacława, zagadnął go, szepcząc na ucho:
— Czy pan uważał tego kogoś, którego tu wszyscy tak nadzwyczaj podobnym uznają do niego! To prawda, że podobieństwo niesłychane.
Nitosławski się poruszył niecierpliwie.
— Nadzwyczaj nieprzyjemne to dla mnie — wybąknął kwaśno, pochylając się do ucha Pruszczycowi. — Jest to przypadek — ale zwracać na siebie oczy i paplanie ludzi z powodu takiego fenomenu — nie miło.
Pruszczyc obojętniej to brał.
— Rzecz małego znaczenia — rzekł — pan nie znasz tego Horpińskiego!... nie wiesz o nim nic?
Żywo bardzo, może aż nadto, Nitosławski przerwał:
— Nie wiem!... nie znam...
Stary wojskowy, który mu spojrzał w oczy nagle, spostrzegł, że mówiąc to, był nadzwyczaj zmieszany, tak, że protestacya wydawała się podejrzaną. Oprócz tego p. Wacław z widoczną niechęcią przyjął to pytanie.
Po wyjściu Horpińskiego pozostał Nitosławski
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.