stwa swojego się wyrzekł — zapadł z wiadomych przyczyn w Horpińskim wyrok na siebie wydany: wyniesienia się na Ukrainę i zerwania z tem społeczeństwem, w którem nigdy stanowiska wybitniejszego pozyskać nie mógł.
Sylwan jechał z tem do matki, która go czekała z przeciwnem właśnie zdaniem.
Lecz pierwszych parę dni upłynęło, a nie mówiono o niczem jaśniej; Horpyna napomykała tylko o tem, że Sylwan jest podobny twarzą i temperamentem do ojca, aby poszedł za jego rozkazami.
Nie odpowiadał na to syn, i dopiero w tydzień po przybyciu, dobrawszy chwilę, gdy nieznośny szpieg, podsłuchująca Pynia, zasnęła zmęczona w alkierzu, — odezwał się do matki:
— No, a coby to było, gdybyśmy wszyscy, jak jesteśmy, powrócili na Ukrainę? Kawał ziemi tam nabyć teraz nie trudno. Tam-by wam, matko, lżej oddychać było, ja-bym ci gospodarzył stale, nieodrywając się do miasta, życie dla was znośniejszem-by się stało.
Słysząc to, Horpyna, chodząca po izbie — stanęła nagle.
— Co się tobie w głowie przewróciło! — zawołała. — Żartujesz chyba ze starej matki.
— Nie ważyłbym się — odparł Sylwan. — Nim powiedziałem to, długom rozmyślał i dumał: co
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.