Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

bą zostawił — przerwała matka — i będą ci się śnili ci ludzie, co ci długo braćmi byli.
Na Ukrainie w tobie Ukraińca nikt nie pozna, a im ci się więcej będzie chciało nim okazać, tem ty mniej nim dla nich być potrafisz! Ojciec wiedział co robił. Mnie zgubił, ale ciebie szczęśliwym chciał mieć. Będzie, co Bóg naznaczył.
— Alboż to ja bez Boga poczynam! — rzekł Sylwan. — Myślałem długo, a teraz — wy mnie posłuchajcie. Ja wam do nóg upadnę — pojedziemy! pojedziemy!
Horpyna tylko głową potrząsła.
— Tyś uparty, ale i ja nie miękka — rzekła — nie chcę i słuchać o tem. Nie durz się nadaremnie.
Tatiana, ulubiona Pynia, naostatek i parobcy, bo oni także mieli tu wolne słowo, próżno się starali zmienić przekonanie starej: trwała przy swojem, a tłómaczyła się tem, że Sylwan-by był nieszczęśliwym.
Napróżno się jej zaklinał, że to czynił dla siebie, że mu tu życie obmierzło: nie wierzyła.
Spodziewając się, że przełamie ten jej opór, Horpiński istotnie się zajął sprzedażą Rusinowego Dworu — ale nie mówił o tem. Jeden z sąsiadów dobrze zagospodarowany kawał ten ziemi i lasu nabywał chętnie, chciał zapłacić dosyć drogo. Umowa stanęła warunkowa. Sylwan, nie mó-