Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

Wpadła na niego z wymówkami, że bez jej wiedzy chciał z nią czynić samowolnie, co sam wydumał.
— Rusinowy Dwór... mój; ja go nie chcę sprzedawać — zawołała gwałtownie. Na Ukrainę myślisz mnie wieźć!? aby mnie tam palcami wytykali?... Powiadasz, że chutor kupisz w okolicy, która nas nie zna?...
Albo się to ludzie nie domyślą, co ja za jedna? Ktoś ty taki... albo z wiatrem nie przyleci wieść o nas? Ludzie się dowiedzą — tu mnie nikt nie zna — tu ja śmiało w oczy każdemu patrzę, a tam oni wyśmiewać się będą.
Horpiński nie sprzeczał się, milczał, rachował na czas; Tatiana zaś i nawet Pynia, które bardzo pragnęły przesiedlenia i podróży, nastając na starą — tylko ją do najwyższego zniecierpliwienia doprowadzały.
Nawet miłość jej dla wychowanki znacznie na tem ucierpiała. Życie w dworku stawało się nieznośnem, Sylwan w pole musiał uciekać — czekał. Tymczasem dni uchodzące powoli, żadnej nie sprowadzały zmiany.
Wprawdzie Horpiński wszystkie umowy porobił warunkowemi, bo przewidywał opór matki i zwłokę — lecz nie spodziewał się tak żelaznej woli, tak stanowczego sprzeciwienia się.
Nie potrącał ani słowem o ten drażliwy przed-