Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

Sylwan z początku rzucał go w swej izbie na stół z rodzajem niecierpliwości — nie chciał czytać. Potem ciekawość, niepokój zmuszały rozerwać pieczątkę, przebiedz oczyma — i rzucał list znowu; nareszcie odczytywał od deski do deski, a rozmowy z Misią często po kilka razy.
Następowała potem walka o odpowiedź. Sylwan mówił sobie, że nie powinien był, ani obowiązany, odpisywać. Lecz w liście zawsze się coś znalazło, co potrzebował odeprzeć: zaczynał więc od słów kilku, a raz wziąwszy pióro, wstrzymać się już nie umiał. Gorycz w sercu nagromadzona spływała na papier, smutek się wylewał z duszy. Napisał zawsze więcej niż życzył, niż postanowił, gniewał się na siebie — lecz list odchodził na pocztę.
Tak ta korrespondencya z Wojtkiem, teraz jeszcze jedna go z przeszłością łączyła. Wiedział, że jej powinien był zaniechać, a odkładał to ciągle do jutra...
W myśli miał razem z opuszczeniem Rusinowego Dworu nie dać już nowego adresu i zginąć tak dla wszystkich. Opór Horpyny, potem choroba jej — ostateczność tę odwlokły.
Wierzbięta, na którego panna Michalina nalegała, pisał coraz częściej. Gdy Terenia nie puszczała męża do Zaborowa i przeszkadzała wycieczkom, panna Michalina w końcu zebrała się