Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.

Nawet pewien chłód ostrożny, z jakim go przyjmowała, — nie zrażał go. Piękność czyniła mu ją nadzwyczaj sympatyczną — im dłużej się jej przypatrywał, okiem znawcy oceniając wszystkie doskonałości i wdzięki twarzy, postaci, głosu, wejrzenia — tembardziej był zachwycony.
Dla niego był to ideał żony, jaką marzył dla siebie. Nie mógł jej szukać w Anglii, gdzieby może najłatwiej znalazł piękność dystyngowaną i poważną — w kraju żadna jeszcze panna tak mu się stworzoną na panią Wacławową nie wydała.
Przytem majątek, imię, jedynactwo, charakter matki, nadzieje na babunię — wszystko czyniło ją partyą najpożądańszą.
Kochać się, w znaczeniu tego wyrazu zwykłem, nie mógł p. Wacław; był nadto prozaicznym i praktycznym. Mówiono wiele o różnych jego dwuznacznych stosunkach, gdy był młodszym, wszystkie one ciężko się skończyły, bez żadnej katastrofy — a teraz znano go tylko jako młodzieńca chcącego się ożenić, któremu — w przekonaniu większości — żadna panna w świecie odmówić nie mogła.
Wielki los czekał tę, która miała wyjść za niego.
Gdy po dość przeciągniętej rozmowie, na którą zwracano oczy ciekawe, pan Wacław w ostatku odszedł, a Misia została sama — pozostało jej