Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

ne, ale zburzone zostały. Chora matka mogła nawet dostrzedz zmianę w synu — a ludzie odgadli, że listy, które dochodziły z poczty, zawsze pana wprawiały w stan jakiś gorączkowy.
Horpiński dałby był wiele, ażeby mógł matkę uzdrowić i wywieźć ztąd.
Choroba uparta ani o tem myśleć pozwalała przed wiosną. Doktor powiedział, że o podróży ani marzyć się godziło, pókiby siły nie wróciły, a zwolna zmniejszające się skutki pierwotnego ataku nie znikły zupełnie. Kazał się tego spodziewać, razem uprzedzając, że unikać trzeba wszystkiego, coby chorą mogło poruszyć do zbytku.
Zatem i o wyniesieniu się na Ukrainę mowy być nie mogło...
Zima upłynęła w tych męczarniach ducha dla biednego Sylwana.
Walczył on, nie zmieniając myśli, nie chcąc się poddać; lecz stan ten go wyczerpywał. I matka i Tatiana i nawet Pynia, wpatrując się w niego, widziały jak bladł, chudnął, żółkł, jak się wypalał tym ogniem wewnętrznym, który w sobie nosił.
Doktor, — którego wcale się radzić nie wyślał, sam go zaczepiał o to: czy nie cierpi. Sylwan odpowiadał szorstko, że jest zdrów zupełnie.